Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/16

Ta strona została przepisana.

stał nieco na uboczu pod drzewem. Zrazu, jakby go nie poznał, wlepił weń oczy i dumał, chcąc go sobie przypomnieć. Potem zwrócił się do Stojgniewa i palcem na mężczyznę wskazując, rzekł:
— Dobrosław Wiotki, albo się mylę?
— Tak, to on. Miłościwy panie — odparł Stojgniew.
— Czemu tak długo nie ukazywał się na naszym dworze, chory był, albo zdziczał w lesie?
Stojgniew schylił się i szepnął na ucho kniaziowi.
— Na Czechy jeździł, gdzie sobie na dworze królowej Drahomiry pokrewną jej pannę zeswatał... Ano, ludzie prawią, jakoby ona innej była wiary, i on może dla niej na takąż przystał.
Kniaź nie odpowiedziawszy Stojgniewowi, skinął na Dobrosława.
Był to mężczyzna w tym, co Mieszko wieku, wyrosły jak dąb, śmiałego, otwartego oblicza. Znano go jako wojaka dzielnego i człowieka zawsze mówiącego prawdę. Dobrosław na skinienie kniazia szedł śmiało, skłonił się do nóg jak należało, lecz prędko głowę podniósł i spojrzał w oczy kniaziowi.
— Gdzieżeście to samopas tak długo gościli, Dobrosławie? — zapytał Mieszko — wzywałem was na wyprawę nad Łabę i niestawiliście się.