Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/24

Ta strona została przepisana.

Ale tu na niego czekał Jarmirz.
Ciężyło mu na sercu, że z Włastem jeszcze się nigdy szczerze rozmówić nie mógł; zwyciężywszy więc zazdrość, jaką czuł do dawnego towarzysza lat dziecięcych, ujął go przyjaźnie za rękę.
— Właście — rzekł cicho — siądźmy tu trochę. Chcę z wami jak z bratem pomówić otwarcie.
— Owszem, bracie, mów... mów — ja ci życzę dobrze.
— I ja wam, piorun niech we mnie trzaśnie, jeśli mówię nieprawdę — zawołał Jarmirz z zapałem. — Będę szczerym... Dwanaście lat was nie było... Stary tęsknił ciągle za wami... Nie było kogo kochać, polubił mnie, a jam Różanę pokochał... Synem mu być miałem, powiedzcie, co teraz będzie?...
Włast go uścisnął.
— Jarmirzu mój — rzekł — jeśli Różana cię kocha, a ojciec pragnie, czyż jabym ci stawał na przeszkodzie? Ja, wierz mi bracie, nic i nikomu nie odbiorę. Widzisz słaby jestem i nie wojak...
— Dopomóżcie mi więc do pozyskania Różany i bądźcie moim bratem — rzekł Jarmirz wzruszony — a dam wam pierwszy dowód że dobrze wam życzę. Was stara babka i ojciec posądzają, żeście wy nową przyjęli wiarę.