Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/26

Ta strona została przepisana.

— Tak, lecz mam Ojca w niebiesiech, Boga mojego, któremu winienem większe jeszcze posłuszeństwo.
Mowa ta była dla Jarmirza całkiem niezrozumiałą, a pytać się nie śmiał... Uścisnął Własta, a ten rzekł wolno:
— Spokojnym bądź. Nasz Bóg opiekunem jest i cuda czyni, ale mu wiernym pozostać trzeba... Jeśli ojciec mój ziemski Ojca mego w niebie zdradzić mi każe, pójdę stąd... Zostaniesz tu sam i będziesz staremu synem i pociechą...
— Jakto? porzuciłbyś wszystko? ojca, siostrę, dom, bogactwa wasze dla...
— Tak — odparł Włast — nie pytaj mnie dla kogo i czego, dziś więcej powiedzieć ci nie mogę, ale ci przysięgam, porzucę wszystko, abym ocalił to, co mam najdroższego.
Zadumany, przelękły prawie Jarmirz patrzał na Własta z podziwieniem, bo twarz jego zamiast być smutną i ostrożną, promieniała weselem i jakby dumą jakąś zwycięską.
Dokończywszy tych słów, Włast uściskał Jarmirza i nie kryjąc się już przed nim, ukląkł na modlitwę...
Ta była także dla poganina jakimś zdumiewającem zjawiskiem. Przy obrzędach pogańskich widywał szał, obłąkanie prawie, ale nie widział nigdy człowieka tak spokojnie rozmawiającego z duchem niewidzialnym.
Czuł on, że w ciemnościach tej nocy, niedostrzeżona dla oka jakaś potęga dźwigała