Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/33

Ta strona została przepisana.

posłem, ale nikt o tem wiedzieć nie ma, co rzeknę.
Zwrócił się do Własta, dając mu znak, aby i on milczał.
— Ani mówcie, żem was słał na zwiady — rzekł kniaź — ale od siebie na dworze pytajcie, ażali nie radziby mi tam byli? Azali Bolko z Mieszkiem nie podaliby sobie rąk i nie połączyli się przeciw wspólnemu wrogowi? Wyrozumiejcie ich. Gdybym przybył do nich, jakżeby mnie przyjęli.
— Uczynię według rozkazu — z radością prawie odpowiedział Dobrosław.
— I nikt o tem wiedzieć nie ma — powtórzył Mieszko.
Tych słów dokończywszy, podniósł się kniaź rzeźko z ziemi, stanął, schwycił oszczep i nadstawił uszu.
Wtem w krzakach coś chrapnie i łomot dał się słyszeć. Stary dzik ze spienionym ryjem wypadł dysząc z gęstwiny, wprost na kniazia, lecz w tejże chwili oszczep utkwił już głęboko w boku zwierza, który rzuciwszy się wściekle biegł na Dobrosława. Równocześnie nadbiegli łowcy kniaziowscy, którzy schwycili i dobili rozjuszone zwierzę. Kniaź kazał teraz Stojgniewowi konie podawać i łowy na ten dzień były skończone.
Już na konia siadłszy, rzekł kniaź Dobrosławowi, aby do domu wracał; Włastowi za sobą jechać polecił, i cały orszak posuwał się zwolna ku grodowi do Poznania.