Mieszko zdał Własta pod opiekę Stojgniewowi, a sam odszedł do niewiast zabawiać się niemi. Gdy jednak Stojgniew odszedł, aby wydać różne rozporządzenia służbie, Włast został sam pod słupami na przedsieniu, siadł na ławie i rozglądał się, nie wiedząc co miał czynić. Ciekawa gawiedź już się zaczynała rozchodzić, gdy wtem od wałów wolnym krokiem przywlókł się człeczyna, który nieznajomego spostrzegłszy na ławie, przybliżył się do słupów by mu się przypatrzeć.
Własta zdziwiła także ta postać dziwaczna. Był to człowiek krępy i barczysty, głowę miał ogromną, czarnym kędzierzawym włosem pokrytą. Z ust wydobywały mu się dwa kły dziwnie wyrosłe, nadając twarzy jego wyraz podobny do zwierza dzikiego. Czoło miał bardzo nizkie a ślepie świecące jak u kota.
Proste ubranie okrywało ciało, na nogach miał nędzne, wykoszlawione chodaki. Takie potworne stworzenia trzymali wówczas panowie do posług, tak samo jak oswojone niedźwiedzie i obłaskawione wilki.
Potworny ten człek zbliżył się do Własta i zapytał zuchwale:
— Cóż ty za jeden? hę? ty jakiś?
— A wy kto? — Zapytał łagodnie młodzieniec.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/36
Ta strona została przepisana.