Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/37

Ta strona została przepisana.

— Jestem od pudła i od stryczka, od gnoju i od śmiecia. Nazywają mnie Psiajucha. A ciebie?
— Cóż ci przyjdzie z nieznajomego nazwiska. Daj mi pokój — odparł Włast — nic nie masz do mnie. Syn jestem Lubonia z Krasnejgóry.
— Oho! oho! — rzekł pachołek szydersko. — Tylko bieda, że Luboń syna niema.
— Nie miał go — rzekł cierpliwie Włast — ale mu powrócił.
— Hej! hej! miłościwy synu Luboniów — rzekł Psiajucha, patrząc na niego przenikliwemi oczyma — powiedzcie, pocóżeście tu przybyli?
— Z panem miłościwym przybyłem — rzekł Włast krótko.
Psiajucha umilkł na chwilę, a potem zapytał nagle:
— Toś ty, coś u Niemców dwanaście lat w niewoli bywał, hę?
— Tak, byłem — odparł Włast sucho.
— Oj, pewnie nową wiarę od nich przyjąłeś — zawołał pachołek — a z nią pójdziesz tutaj na gałęź! na gałęź! na gałęź!
Włast nic mu nie odpowiedział. Wtem pachołek ujrzał zdala nadchodzącego Stojgniewa, zgrzytnął zębami zaklął po cichu i uciekł.
Takie było pierwsze przyjęcie Własta na dworze kniazia.