Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Stojgniew zabrał go teraz z sobą do izby, gdzie wieczorny zastawiono posiłek. Tu zastał kilku dworzan, którzy rubasznymi żartami obrażali nieznośnie uszy bladego, słabowitego młodzieńca.
Po skończonej wieczerzy wszedł komornik, sługa izdebny kniazia, wzywając Własta do pana. Młodzieniec żywo, z wielką ochotą i pospieszył za izdebnym, pokłoniwszy się dworzanom.
Mieszko był jeszcze w drugiem podwórzu, gdzie niewiasty jego mieszkały. Izdebny przeprowadził Własta przez rozległe podwórze, którego ogródek był ocieniony drzewami. Potem weszli do obszernego podsienia, pod słupami, a stąd do wielkiej izby, w której na ławach leżało i siedziało kilkunastu takich jak on komornikow. Uchylił drzwi do komnaty Mieszkowej...
Kniaź leżał na skórach niedźwiedzich, na wpół uśpiony, z rękoma pod głową założonemi. Zwrócił oczy ku wchodzącemu Włastowi, i dał mu znak, aby się przybliżył.
Komornik zniknął, zamknąwszy drzwi za sobą.
Jakiś czas panowało milczenie, Mieszko podniósł się, usiadł na łożu i rzekł przypatrując się Włastowi:
— Tej nowej wiary jestem ciekawy... ty ją znasz zapewne... Mów mi o niej... Wszak Bóg ten Chrystus się nazywa?