Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Właśnie w dzień, kiedy Sydbora wyprawiono z ludźmi na Pomorze, dla pomszczenia jakiegoś napadu, przybył niecierpliwie oczekiwany przez Mieszka Dobrosław z swej do Czech podróży. Mieszko natychmiast powołać go kazał do siebie i sam na sam z nim się zamknął.
— Mów! — zawołał — mów mi wszystko coś widział i słyszał.
Miłościwy panie — rzekł Dobrosław — złego nie przynoszę, ani słowa wzgardy i niechęci, owszem pokój zgodę i przyjaźń od księcia Bolesława.
Twarz Mieszka się rozpromieniła.
— Czy ten Bolko — zapytał — jest jeszcze tak okrutnym?
— Czasy minęły, gdy Bolko był okrutnym — rzekł Dobrosław. — Bolesław zestarzał, osłabł, pokutuje dobrowolnie za krew przelaną... on i dzieci... Otrakwas, ten syn, co się urodził w dzień zabicia Wacława, jest duchownym chrześcijańskim; młoda córka zamkniętą jest w klasztorze św. Jerzego... zabity brat za świętego jest uznany i po śmierci czyni cuda...
— A silny on jest? — zapytał po chwili Mieszko.
— Siły jego nie znam; wiem tylko, że cesarz go szanuje i ma go za sprzymierzeńca... i wrogowie siedzą cicho...
— Rozumny jest, i ja szanuję go — rzekł Mieszko — dla tego chcę jechać do niego,