Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/55

Ta strona została przepisana.

w sobie, ale niewieści urok okraszał je uśmiechem. Widok gromadki niewiast poruszył Mieczysława niewymownie. — Ukryty w zaroślach, przypatrywał się z zajęciem pani o dumnej postawie, gdy Dobrosław, trącając go lekko w ramię, szepnął:
— To kniahini Dąbrówka...
Zapomniawszy się, czy też umyślnie, Mieszko wyszedł nagle z zarośli i stanął na widoku, aby się swobodnie przypatrzeć królewnie i pięknym towarzyszkom. Lecz zaledwie się ukazał, dziewczęta spostrzegły strojną postać nieznajomego mężczyzny i z okrzykiem przestrachu pobiegły do czółen szukać w nich schronienia.
Jedna Dąbrówka nie ulękła się wcale i obróciła się śmiało a groźno, spoglądając w stronę, gdzie stał Mieszko.
Zadziwił ją zapewne człowiek nieznany, który śmiał ją i jej dworskie panny podpatrywać.
Groźna twarz dziewicy wcale Mieszka nie przeraziła, dopiero wpatrzywszy się w nią, gdy spostrzegł na jej szyi krzyżyk wiszący, spochmurniał. Znak ten spotykał wszędzie, nawet na szyi pięknej kniahini...
— Kto wy jesteście? co tu robicie? — donośnym głosem zawołała Dąbrówka.
— Piękna kniahini — rzekł ośmielając się Mieszko — jestem wojak podróżny... może mnie przyjmiecie.