Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— Iluż tam was jest na wojsko moje? Mam więcej żołnierzy na obronę niż wy mieć możecie do napaści — to mówiąc, wskazała ręką na Hradczyn.
— No to zawrzyjmy ze sobą pokój, piękna kniahini — rzekł Mieszko — dajcie mi tylko okup, choćby wianuszek wasz, to was puszczę.
— Kto? ja? wam okup? Wianuszka wam się zachciało? Chyba wy mi się okupicie, gdy was z życiem puszczę.
— Zgoda! przyjmiecie okup odemnie? — zapytał.
Dąbrówka uśmiechnęła mu się bez gniewu.
Mieszko zdjął z palca gruby złoty pierścień z czerwonym drogim kamieniem i nic nie mówiąc podał go Dąbrówce.
Kniahini, spojrzawszy nań zarumieniła się mocno, ale nie gniewnie; nie wiedziała sama czy go ma przyjąć czy odrzucić. Milczała.
— Chcieliście odemnie okupu — rzekł Mieszko — oto go macie. Nie wielki on jest, ale też wina moja nie straszna.
To mówiąc zbliżył się do kniahini i w twarz ją zuchwale pocałował, właśnie w chwili, kiedy jakby na próbę pierścień kładła na palec.
Z okrzykiem gniewu odepchnęła Dąbrówka kniazia tak silnie, że aż się zachwiał i pierścień zostawiając w jej rękach uszedł spieszno w zarośla, śmiejąc się wesoło.