Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/58

Ta strona została przepisana.

Tu czekającym nań Stojgniewowi i Dobrosławowi dał znak, aby za nim spieszyli do koni. Stały one już w pogotowiu na łące i gdy Stojgniew ludzi szykował i dobierał, śmiała Dąbrówka puściła się sama w pogoń, za uciekającym nieznajomym i z zarośli mogła przypatrzeć się Mieszkowi, gdy na koń siadał z całym orszakiem. Chciała zrazu nań zawołać, aby odebrał pierścień, lecz widząc go w tak świetnem otoczeniu, zawstydziła się i zatrzymała go na palcu, nie wątpiąc, że ktokolwiek był ten nieznajomy, zjawi się w zamku. Stała w zaroślach zadumana, dopóki orszak świetny nie ruszył ku Pradze, potem wróciła do dziewcząt wsiadła z niemi w czółno i popłynęła do stóp wzgórza, na którym wznosił się Hradczyn.
Zwolna drapiąc się po przykrej, stromej drodze na górę, orszak Mieszka zbliżał się ku wałom, opasującym gród Bolesława.
Zdala widać tu już było wielką potęgę i umiejętność przyniesioną z Zachodu. Mury kamienne otaczały zewsząd warownię, nad nimi widać było dachy malowane, a wyżej jeszcze, na szczycie kościoła świętego Wita błyszczał krzyż wielki, którego widok przejmował znowu Mieszka trwogą i niepokojem.
Był tu pod panowaniem krzyża. Nad głowy wszystkich, nad dwór książęcy, nad góry i lasy, w obłoki wzniesiony królował ten znak tajemniczy, który już całym prawie