Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/61

Ta strona została przepisana.

— Macie wojaków i siłę... zmusić lud trzeba.
Mieszko nic na to nie odpowiedział. Bolko popatrzył nań i przestał nalegać. Z kolei polański kniaź począł rozmowę.
— Miłościwy panie — rzekł — nie darmom przybył do was. Jeden u nas język, jedna krew, — chcemy obcych pożyć — dajmy sobie ręce.
Bolko zamyślił się.
— Jakże to może być, jeśli przy bogach swoich stać będziecie? — rzekł.
— Wszakże Niemcy się nieraz z Wilkach, Obotrytami i Lutykami łączyli, choć ci poganami są — odparł Mieszko.
— Niemcom wszystko wolno — westchnął stary kniaź — siła przy nich. Cesarz i papież rzymski władną dziś światem... Uczyńmy przymierze Mieszku, uczyńmy, ale chrzest przyjąć trzeba.
Kniaź polański spuścił głowę i milczał.
Bolko poklepał go po ramieniu.
— Myślcie jeno o tem, wszystko zatem pójdzie — rzekł nalegająco.
Właśnie, gdy słów tych domawiał stary kniaź, wszedł dworzanin z oznajmieniem, że chleb i sól czekają. Wspaniała wieczerza już przyrządzoną była w rozległej komnacie. Ogromne stoły dla panów i ich dworów były ponakrywane. Dla dwóch kniaziów przygotowane były przy osobnym stole dwa siedzenia, pąsowem suknem okryte. U drugiego