Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/65

Ta strona została przepisana.

— Dąbrówko! — rzekł kniaź zdziwiony jej wesołością — a widziałaś się z księdzem Prokopem?
— Idę od niego Miłościwy ojcze i panie.
— Cóż ty na to? czy chętnie pójdziesz, niosąc krzyż między pogany?...
— Tak, pójdę z ochotą — zawołała Dąbrówka. — Mieszko strasznym mi się nie wydaje...
— A nie żal ci będzie Hradczyna i Pragi? — zapytał smutnie — i mnie ojca starego, sióstr i braci?...
— O żal okrutny — zawołała Dąbrówka — ale wszakże sam Pan Bóg powołuje mnie do świętego posłannictwa, abym wiarę Chrystusa krzewiła między pogany...
— Idź więc, idź — rzekł stary ze łzami w oczach — niech cię Bóg błogosławi! A teraz chodźmy do gościa...
I stary kniaź klasnął na sługi aby go obierać przyszli.
Dąbrówka wyszedłszy z sypialni ojca, weszła na salę gościnną, gdzie już Mieszko czekać się na nią zdawał.
— Piękna kniahini — rzekł śmiało — my poganie wierzymy w dolę i losy. Od wczorajszego wieczora wierzę ja, że los mi przebaczył was za małżonkę... Kłaniałem się ojcu waszemu... on mnie odesłał do was... Powiedzcie, chcecie mnie za męża?
Dąbrówka spojrzała mu w oczy z uśmiechem.