on już stał drżący i zapłakany przed ołtarzem; przy drugim Ojciec Gabryel odprawiał Mszę św., dziękując Bogu za cudowne niemal ocalenie.
Ojciec Mateusz ofiarę tak upragnioną poświęcił w duchu za nawrócenie swej rodziny i narodu. Lecz myśląc nad trudnem tem dziełem, płakał.
Wszystko jednak co go spotkać mogło, ofiarował Bogu i gotował się młody kapłan choćby na męczeństwo.
Dobrosław był daleko lepszej myśli, ufając, że Mieszko poczynać sobie będzie tak, żeby się na niebezpieczeństwo nie narażać.
Lecz napróżno starał się dodawać otuchy Włastowi. Ten wyznał Dobrosławowi, co słyszał w lesie, jadąc z Krasnejgóry, jak się tam odgrażano i wymieniano imię Stojgniewa. Przyznał więc Dobrosław, iż należało się przed Stojgniewem mieć na baczności, nie donosząc jednak o niczem kniaziowi.
Nazajutrz kniaź Mieszko udawał się w drogę z powrotem. Już konie stały w podwórzu, gdy obiad jeszcze podawano na pożegnanie. Wyszła i Dąbrówka do narzeczonego, aby mu dobre słowo dać na odjezdnem. Cały dwór Bolesława dla uczczenia gościa był na nogach, dziesięciu jezdnych dodano do orszaku, by przeprowadzili Mieszka do granicy łużyckiej. Tak więc wesoło i z miłością wielką rozstawali się — aż wreszcie cały
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/68
Ta strona została przepisana.