Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/70

Ta strona została przepisana.

Sprzeczali się jeszcze czas jakiś, lecz Stojgniew postawił na swojem i wyszli z zarośli, umówiwszy się, iż tej nocy spać nie będą, a gdy wszyscy zasną, zamordują kniazia i dwóch chrześcijan.
Włast, zimnym potem oblany, wstał i pospieszył do Dobrosława, aby mu o niebezpieczeństwie kniazia oznajmić.
Dobrosław stał z koniem swoim w miejscu, gdzie nikogo nie było, łatwo więc móg1 Włast opowiedzieć mu pochwyconą rozmowę.
Mieszko pod dębem, na wysłanem suknem miejscu, spoczywał spokojnie. Dobrosław budzić go nie śmiał, ale stanął na straży, by się zbliżyć natychmiast, gdy się kniaź zbudzi.
Włast poszedł krążyć dalej, aby innych przed czasem nie dopuścić. Szczęściem rżenie koni zbudziło wkrótce Mieszka i Dobrosław pospieszył ostrzedz go o grożącem niebezpieczeństwie.
Mieszko, usłyszawszy o spisku na swe życie, nie okazał najmniejszego poruszenia. Wstał i ręką odprawiając Dobrosława, słowa więcej nie rzekł.
Wnet dano znak, aby siadać na konie. — W drodze aż do nocy przez gęste przedzierając się bory, Mieszko najmniejszej po sobie nie okazywał trwogi. Późnym już wieczorem kazał się zatrzymać na nocleg w lesie: gdzie zdala widać było płynącą wśród skalistych brzegów Łabę.