Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/76

Ta strona została przepisana.

Jama ta była wygrzebaną w ziemi i służyła często za więzienie w lecie, a w zimie za schowanie. Spuszczano do niej winowajców a wnijście zawalono drzewem i kamieniami.
Włast szedł posłuszny.
— Będziesz posłusznym? — krzyknął Luboń, widząc już syna w progu.
— Ojcze, nie mogę... Bogu posłusznym być muszę...
To powiedziawszy Włast, zwrócił się Jarmirza i rzekł spokojnie:
— Prowadź mnie.
Ta odwaga i stałość tak słabego na pozór młodzieńca dziwne na wszystkich uczyniły wrażenie. Stara Dobrogniewa wściekała się, Różana płakała, Luboń drżał cały z gniewu, Jarmirz był przerażony.
Gdy Włast wyszedł z Jarmirzem na podwórze, ten rzekł do niego:
— Poddajcie się ojcu, w tej jamie długo nie wytrzymacie.
— Prowadź mnie — rzekł Włast — niech się stanie wola jego... śmierci się nie lękam...
W głębi podwórza znajdowała się ta studzienka wilgotna. Jarmirz odwalił drzwi i litością przejęty puścił sznur, który trzymał w ręku i szepnął:
— Uciekaj!
— Czyń co ci kazano — rzekł Włast — Uciekać nie mogę i nie chcę.