i zaczęli naradzać się, jakby się bronić przed strasznymi napadami markgrafów niemieckich.
Wtem przemówił Mieszko:
— Jedno wam powiem, choć mnie mówić trudno... Co bądź poczynać będę, co zrobię i gdzie pójdę, niech was serce nie boli, nic gwoli złemu nie uczynię; ale gwoli temu, aby nam i plemieniowi naszemu dobrze było. Szerokie ziemie nam się należą. Czech nam wziął Chrobaty. Czech nam zajął Śląsk. Hen, dalej po Wisłę, nasz to język, ziemia to nasza, po morze, do Odry i Łaby, wszystko to nasze... wszystko weźmiemy rozumem potem miecza i krwi nie żałując... Cesarz na Zachodzie... Na Wschodzie my być powinni cesarstwem... Jeśli nie ja to syn mój — wnuk mój może! Ale to będzie! To być musi!
Mieszko mówił z zapałem, lecz nagle jakby się opamiętał, że za wiele powiedział, umilkł.
Wszyscy też wstali z ław, ręce popodnosili do góry wołając:
— Tak będzie! tak będzie!
Jeden z najpoważniejszych ziemian, Jaksa, Białym zwany, odezwał się:
— Miłościwy panie, nie pytaj! czyń! Tyś pan, tyś kniaź, masz siłę, masz wolę... niech gawiedź mruczy! ty idź i czyń!...
— Idźcież ze mną! zawołał Mieszko uderzając się w piersi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/81
Ta strona została przepisana.