rza, odkryło się wszystko i Dobrosław pobiegł najpierw do kniazia, a zaraz potem siadł na konia i popędził z Jarmirzem do lasu.
Zastali Własta śpiącego jeszcze i psa u nóg jego. Dobrosław ukląkł przy nim i objął ramionami. Docuciwszy go, inaczej do grodu wieźć nie mógł jak między końmi na rozwieszonych opończach.
Teraz dopiero długie męczarnie, które wytrwał nieszczęśliwy, wywarły swój skutek. Wprawdzie iskierka życia tlała w nim jeszcze, lecz siły całkiem były wyczerpane.
Kiedy z Krasnejgóry Luboń leciał w pogoń z czeladzią na oślep w inną zupełnie stronę, Dobrosław z Jarmirzem bezpiecznie dojechali na zamek, złożyli w izdebce u wrót na dworcu kniahini Górki chorego, którego Jarczycha pilnować i leczyć się zobowiązała. Jarmirz też został przy nim.
Gdy Dobrosław przyszedł oznajmić Mieszkowi o tem, co się stało, kniaź wysłuchał, nie dając jak zwykle żadnej oznaki zdumienia ani oburzenia. Kazał Własta wziąć na gród i wieczorem namyśliwszy się, posłał komornika po Lubonia, ale go w domu nie było. Biegał on po okolicy szukając śladów ucieczki Własta i Jarmirza.
Trzeciego dopiero dnia wrócił stary złamany i zrozpaczony. Na progu spotkał go rozkaz, aby się stawił natychmiast do kniazia. Sił miał nie wiele, lecz rad nie rad pojechał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/86
Ta strona została przepisana.