Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/89

Ta strona została przepisana.

Skoro dojeżdżali do dworu, widać było, jaki to tam panował nieład. W podwórzu poroztwierane były wrota, wszędzie ślady spustoszenia i łupieży. We drzwiach gromada starych bab, które Lubonia leczyć przywodziły.
Jarmirz został w podwórzu, aby natychmiast ład jakiś zaprowadzić pomiędy pijanymi parobkami. Włast wszedł do izby...
Na nizkiem posłaniu leżał stary z osłupiałemi oczyma, dysząc z trudnością. Gdy Włast wszedł, zdawał się nic już nie widzieć i nie poznawać go... Leżał nieruchomy. Syn przyklęknął przy nim, zlekka ujął rękę jego i pocałował... Luboń drgnął, oczy i usta się otworzyły i wyrzekł po cichu:
— Włast! upiór!
— Syn twój! Ojcze!
Luboń nic nie odpowiedział, oczy mu się przymknęły i usypiał.
Całą noc przesiedział Włast przy łożu ojca, który tylko czasem wody zażądał i nic nie mówił więcej...
Nadedniem sił mu trochę przybyło, dojrzał siedzącego u nóg syna i mruknął:
— Włast!
— Jestem ojcze mój.
Starzec usłyszawszy tę odpowiedź, począł się w niego wpatrywać.
— Gdzie byłeś? — zapytał Luboń.
— Leżałem ciężko chory w grodzie.
— I wróciłeś?