Odmówił potem modlitwę, której konający słuchał z wytężoną uwagą, i z ostatnim Amen, jak do snu zamknęły się powieki Lubonia i ręka, którą syn trzymał w dłoniach, stygnąć zaczęła...
Włast zdjął z piersi swych krzyżyk i położył go umarłemu w ręce, które stężały objąwszy ten znak zbawienia... Klęknął potem i modlić się zaczął.
Włast poświęcił część lasku za domem, jako cmentarz dla przyszłych chrześcijan i tam w cichości, przy modlitwie, pogrzebał zwłoki ojca. Działo się to potajemnie, z obawą i nie bez przeczucia następstw, jakie wywołać mogło to postępowanie.
I w istocie wszyscy, którzy liczyli na stypę pogrzebową, tak czeladź dworska jak i sąsiedzi szemrali na Własta, że ojca starego tak po cichu pogrzebał i odgrażać mu się zaczęli.
Część tej niechęci spadła też na Jarmirza, który Włastowi był posłusznym, wielkie okazując mu uszanowanie.
Niepokój szerzył się po kraju. Po lasach i osadach powtarzano sobie po cichu, że Mieszko starą wiarę chce zgubić, lubo kniaź nic jeszcze jawnie przeciwko niej nie czynił.
Na dworze zjawiali się wprawdzie ludzie jacyś nieznani, którzy się z kniaziem zamy-