Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/92

Ta strona została przepisana.

kali, naradzali a potem znikali... Mieszko zaczynał zwolna pozbawiać się swych ulubienic, a Sydbor z jego polecenia ludzi ściągał i zbroił. Gród tymczasem na nowo a wspaniale urządzano, rzemieślnicy w nim pracowali. Co to znaczyć miało, domyślali się wszyscy; mówiono półgłosem o prędkiem przybyciu czeskiej kniahini.
Zwolna chrześcijanie, ukryci w kraju, zaczęli śmielej podnosić głowy.
Widzieli wszyscy, że Włast na Krasnejgórze, w komnacie tej, w której ojciec umarł, urządził ołtarz i rodzaj kapliczki. Była ona zamknięta i dopuszczano do niej tylko tych, co już chrzest byli przyjęli. W pewne dni zjeżdżali się różni ludzie z daleka, odprawiało się tu coś tajemniczego, a choć Jarmirz stał na straży i zbliżać się czeladzi nie pozwalał, podsłuchiwano śpiewy zdala...
Ukryci w krzakach starzy dziadowie wróżbici śledzili twarze i nazwiska tych, co tu przybywali na przyszłą zemstę ich znacząc.
Nie porywali się jeszcze na nich jawnie, lecz wszyscy ci nowi chrześcijanie skazani byli na śmierć, a dwory ich na spalenie.
Dobrosławowi zgorzały stodoły i szopy, widocznie ogień zbrodniczą ręką był podłożony. Jarmirz nocy nie dospał, tak lękał się o Krasnągórę.
Tak z jednej strony Mieszko wydawał potajemnie wojnę starej wierze, a ona