Gosbert i jego dwaj synowie Dodo i Berto, uchodzili za pobożnych. W owych czasach im kto więcej grzeszył, tem do większej gorliwości w służbie bożej czuł się obowiązanym. Gosbert też dla duchownych był z poszanowaniem wielkiem, a święta posty i uroczystości kościelne obchodził z wielką surowością, wraz z całym swym dworem. Wierząc w poszanowanie Gosberta dla duchownych, Włast jechał prosto do niego. Ubezpieczała go znajomość, kapłańska szata, a wreszcie i to, że konie i ludzie, których miał z sobą, niepozorni byli i chciwości obudzać nie mogli.
Podróż do zamku, który się nazywał Adlerberg, nużącą była i długą, bo trzeba było wymijać osady, wlec się wiele nocą i rankami. Jesień też zaczynała być słotną, strumienie wzbierały, drogi były błotniste. Byli jeszcze o kilka staj od wzgórza, na którem wznosił się zamek Gosberta, gdy ujrzeli jadących trzech konnych z psami. Byli to Dodo i Berto, synowie pańscy, których ciekawość wzięła zobaczyć orszak przybywających tu, nieznanych ludzi. Dodo pamiętał Własta, jeszcze z czasów, kiedy się nad nim jako nad niewolnikiem znęcał, poznał go zaraz i z wielkim powitał okrzykiem. Przypomniał sobie, że Włast jest teraz duchownym, więc z niejakiem uszanowaniem zbliżył się do niego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/96
Ta strona została przepisana.