ścianą siedziała podobna mu postać wojaka, ale skromniejsza.
Gdy Włast przystąpił z pokornym ukłonem do grafa, stary zwrócił ku niemu twarz winem i piwem zaczerwienioną, i wskazując mu miejsce obok duchownych na ławie, zawołał:
— Będziesz tu, Ojcze Mateuszu, pomiędzy swoimi. Siadaj, a jeśliś głodny każ sobie co podać, a tymczasem napij się!
To mówiąc nalał kubek wina ze dzbana i podał go Włastowi, który usiadł na najniższem miejscu, za młodym duchownym.
Oczy dwóch rycerzy, siedzących za stołem, ciekawie się nań zwróciły...
Rozmowa między gośćmi grafa Gosberta toczyła się dalej nieprzerwana przybyciem Własta.
— Mnie się widzi — mówił ów butny rycerz, który się nazywał Wigman i był powinowatym cesarza — że gdyby ze Słowianami i Polanami nastał pokój, gdyby się oni pochrzcili, uczyniliby nam krzywdę niemałą...
— Dałby to Bóg — przerwał starszy duchowny — aby wiarę świętą przyjęli...
— Ale cóżby naonczas robił Gero na wschodniej granicy, cóżby poczynał Gosbert, nie mając nic do roboty, a na ostatek, może i takiemu jak ja Wigmanowi ci Słowianie na nic by się nie przydali...
Gosbert popił z kubka, wąsa pokręcił zadumany.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/98
Ta strona została przepisana.