Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/99

Ta strona została przepisana.

— Co się tyczy Słowian — rzekł — nie miejcie kłopotu; do przyjęcia wiary u nich daleko... W Czechach, gdzie na gwałt kościoły budują, po lasach tak ofiary bożkom oprawiają jak dawniej; lud stoi przy swych drewnianych bożyszczach i nie łatwo je porzuci.
Włast, który milczał dotąd, nie mógł się powstrzymać, żeby nie rzec cicho:
— Da Bóg, że się to odmieni.
Spojrzeli nań duchowni i Gosbert, a Wigman zmierzył go pogardliwie oczyma.
— A jakże się to ma zmienić? — zapytał Gosbert.
— Nie jest to już tajemnicą, że kniaź Mieszko żeni się z córką Bolesława Czeskiego, Dąbrówką, która chrześcijanką jest — rzekł skromnie Włast. — Z nią, przy pomocy Bożej, wiara Chrystusowa zawita do nas i rozkrzewi się...
Gdy Włast wyrzekł te słowa, wszyscy z większą uwagą poczęli nań spoglądać. Wigman także oczy wlepił w niego.
— Kapłanów nam tylko mężnych i gorliwych potrzeba — dodał Włast — szczególniej takich, coby rozumieli język ludu i przemawiać doń mogli.
— Sto lat upłynie, stu kapłanów zginie — zawołał Wigman — a wy z waszą dziczą ślepą nie przejrzycie. Słowianin, jak szczenię ślepo się rodzi, ale pies prędko przeziera, a on zawsze ślepym zostaje.