Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
112

żnik, a gdy się raz wyrwał, całe swe życie poniósł na ofiarę, nie należał do siebie, ale do wielkiéj macierzy.


Noc była czarna, posępna ale cicha.. w powietrzu już zalatywało tchnienie wiosny.. dwa konie leciały drogą, jakby przeciw losom biegły. W stronę ku Krakowu było najbliżéj ale goścince przecięte.. przedrzeć się trudno i niebezpiecznie.. Umysł młody wabiła Częstochowa, Jasna Góra z jasnym wodzem, chorągwią i nadzieją.
Tam by był chciał iść walczyć.. ale jak się dostać przez snujące się kupy moskiewskiego żołdactwa, które po gościncach plądrowały i chwytały? niewiedział.
Pobożne dziecko sądziło w dobréj wierze, iż ten Bóg, co mu dał natchnienie, powinien go był sam zawieźć na miejsce przeznaczenia jego.
Nie szukał więc przewodnika, było nim — serce wielkie. —
Zdało się Karolowi, że byle wyszedł w pole, duch co go natchnął, ręka niewidzialna ująć go miała i powieść na boje.. konia nawet nie wiódł sam, bo go już zwierzył téj dłoni. —