Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.
133

tych rozumnych francuzów siła... moskwa przecie nie rozumem to tłumem nas zaleje.
— Cóż że ich siła wielka, zawołał pułkownik.. że tego chłopstwa napędzą.. inaczéj liczyć to pijane żołdactwo a ludzi.. gdyby ich było i trzy i czterykroć tyle co nas.. co to znaczy?
— Tak, cztery i pięć.. to nic, szepnął Samocha kręcąc głową.. a jak dziesięć?
— Mnie bądź co bądź, do Tyńca się dostać potrzeba! dodał Skiba.
— Ja to wiem że musimy, rzekł Samocha, ale już nie inaczéj jak przebojem.. A czasu tracić nie ma co.. Musim się przekradać nocami, we dnie po lasach i błotach siedzieć.. inaczéj nas wytłuką do nogi. Tylko tu pod Ojcowem moskali jeszcze nie widać.. ale jak nam tu w wąwozach drogę zaprą.. ciężko się przerzynać przyjdzie.. Drogę opatrzyłem.. poprowadzę.. konie siodłać i póki ciemno ruszać trzeba...
— Więc nie zwłóczyć, ludzie się wywczasowali, rzekł Skiba — dać zaraz rozkaz do wymarszu.. cicho, przez kułak zatrąbić.. niech wiara wstaje.. darmo spać dłużéj! Na koń!
— To dobrze, dobrze mruknął Samocha, ale