nim wyjdziemy, mój pułkowniku — rzekł z ukłonem, potrzeba skończyć z tym...
Wskazał w głąb pieczary...
— Co mi ty znowu prawisz swoje? ofuknął pułkownik.
— No, bo skończyć należy — po co to żywić to wszeteczeństwo.. toć to jest szpieg Branickiego, odezw miał torbę pełną, lepszego przekonania trudno.. to z nim na gałąź!
— Jużem mówił, surowo odparł Skiba — ludzkiém życiem szafować nie lubię. Sędzią mu być niechcę.. katem nie byłem i nie będę. Związanego poprowadzim i odda się komu należy. —
— Ojcze pułkowniku — prosił Samocha — po co my ten ciężar plugawy mamy wieść z sobą? Ksiądz by go porządnie wyspowiadał, sumienie mu wyczyścił jak się patrzy, i na gałąź..
— Samocha, daj mi pokój, groźno rzekł pułkownik.
— No, to go bestyą rozstrzelać, dodał uparty Samocha — toć już krzywdy mieć nie będzie.
— Samocha, na śmierć nie pozwolę, głośno zawołał pułkownik, nie chcę się krwią plamić.. nie sędzia jestem, nie oprawca, ale żołnierz...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
134