padając.. złamał się szyk, szczerba w nim, i wnet ściśnięci znowu szli przebojem daléj.
A pieśń nad głowami brzmiała przerywana wykrzykiem śmierć zwiastującym, a sztandar powiewał górą choć od kul podziurawiony.
Jedna z nich przebiła bok Chrystusa..
Z bladych a zimnych w początku twarze rozpłomieniły się, ludzie urośli, siła ich zolbrzymiała.. żelezca błyskały nad głowami, oblane krwią, nieustannie podnosząc się i spadając.
Ciżba moskiewska wrzeszczała dziko, pisk ten mięszał się dziwnie z pieśnią uroczystą..
Był to bój rozpaczliwy, bohaterski, bez nadziei, ale tak straszny, że przed zajadłością jego żołdak się cofał jakby nie ludzi ale niezwalczone istoty, wybrańców Bożych miał przed sobą.
W gwarze tym i dymie już nic widać nie było, tylko w jedną kupę zbite, rwące się ciała ludzi, których rozpoznać, ani policzyć nie było można.. Stali w pośrodku tego mrowia szarego Moskwy, i zwolna rznęli się przez nią.. Skiba szedł przodem, oficer moskiewski stał na pagórku i klął rabiata..
Pierwszy raz Karol upił się szałem boju.. usta mu się śmiały, śpiewał, drżał, bił a siekł..
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
146