biły serca, jak w kampanii rzymskiéj, gdy na widnokręgu ukaże się kopuła św. Piotra.
I teraz okienko stało otworem, a w oknie pochylona, blada twarz, młoda, tęskne... patrzała ku Częstochowie.
A słońce zachodzące, oświecało świat, nucąc promieniami swemi złocisty hymn wieczora.
W chacie leśnika ubogo było, ubogo; czarne ściany mchem otkane, ławy wysiedziane, piec czarny, siwy staruszek w połatanéj siermiężce domowéj, w zgrzebnéj koszuli kobieta i dziewczątko kilkoletnie, ciekawe, w kąciku za piecem.
Wśród izby roztaszowało się kilku ludzi; starzec z długim wąsem srebrnym i krótko ostrzyżoną głową, posępny, pochylony, ze świeżemi ledwie zaschłemi blizny, kilku żołnierzy przy nim na ziemi, a na ławie u okna, młody ów chłopak blady. Wszyscy w milczeniu zdawali się ino czekać ciemniejszego wieczora... byli pogotowiu do drogi.
Z resztką oddziału niedobitków swych z Tyńca przedzierał się do Częstochowy pułkownik Skiba, i wyleczony nieco z rany młodością Karol, i pocięty Samocha i kilku żołnierzy, co się ani w niewolę, ani do grobu dostać nie mogli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.
153