Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.
156

miał spuszczoną i twarz posępną, znać mu już życie ciążyło.
Wszystko milczało — cóż było mówić, gdy z ust lała się rozpacz krwawa, a głowy od niéj szalały?


W tém na ścieżce, okryty kurzawą, ukazał się żebrak stary, z siwą do pasa brodą.
Okryty był zszarzaną siermięgą, podpasany sznurem, szedł pieszo z kijem w ręku, z torbą próżną na plecach, ale spojrzawszy mu na twarz poznał każdy, że to nie był dziad co żebrze i życie po drogach rozrzuca.
Pod łachmanem żebraczym świecił w nim majestat królewski... twarz była straszna i groźna, jakimś wyrazem niedoli a rezygnacyi. Nieokryta czaszka wznosiła się jak kopuła świątyni nad tą budową człowieczą, już na poły zburzoną, a jeszcze wielką i poważną.
Siwych dwoje brwi rozrosłych, krzaczystych pokrywały oczy czarne, żarzące się dziwnie, mówiące, potęgą wzroku pociągające człowieka.
Na licu ogorzałym fałdy powyrzynały łzy, marszczki wyżłobiła boleść; żyły jak siatką li-