Leśniczy, który znał dobrze okolicę i wszystkie wnijścia twierdzy i drożyny bezpieczne, miał poprowadzić konfederatów. Już się był wybrał, wdziawszy torbę borsuczą i kij ująwszy, gdy na progu ukazał się Skiba, a żebrak który siedział posępny, rzekł mu. —
— Nie bierzcie żadnych przewodników, wola nas Boża sama wieść będzie.. Ja pójdę i zajdę, bo tam dziś jeszcze muszę być, wy za mną..
Po niebie się rozglądnąwszy rzekł. — Azatém w drogę w imie Ojca i Syna....
Skiba ze wszystkiemi swemi co było w chacie, wyszli smutni i milczący, dosiedli koni.. Żebrak już przodem szedł drogą, popatrzał, a gdy wszystko zobaczył gotowém, przeżegnał i ująwszy kij w milczeniu ale raźno iść zaczął. —
Noc nadciągała szybko — drogi po pagórkach krzyżowały się gęste, przecież nie zawahał się przewodnik, szedł śmiało, krokiem pewnym jak gdyby go gwiazda wiodła.. Niosła go taka siła, iż konie wyciągnioną stępią ledwie za nim podążyć mogły.. nikt słowa rzec nie śmiał. Za żebrakiem tuż jechał sam pułkownik, obawiając się znać aby kto z ludzi nie obarczał starca pytaniami, daléj Karol, Samocha i reszta żołnierza.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.
161