Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
188

— Na całe życie! surowo odparł Pułaski... rozumiesz... koni mi nie obciążać... koszula się znajdzie na ciało, póki dusza w nim... ruszaj...
Bohdanek zatrzymał się, usta mu drgnęły ale zmilczał... pan nie był rozmowny.
Ciężkież to było pożegnanie z miejscem świętém, z świętą ziemią rodzoną, z towarzyszami doli i niedoli — a najcięższe z tą nadzieją donoszoną do dni ostatnich... Naraz wszystko trzeba było porzucić i iść... w ciemną nieznaną przyszłość.
Ale téj twarzy i duszy obcą była słabość co sił pozbawia, im boleść stała się większą, tém energia do pokonania jéj rosła.
Gdy się ten dramat serdeczny odegrywał w tajemnicy dla wszystkich, w celi dowódzcy modlił się i spoczywał pielgrzym, a u drzwi jéj poziewał chodząc, niby na straży postawiony, konfederat...
Skibie leżało na sercu aby tego starca... mógł ucałować ręce... przemówić doń serdecznie... byli dawni znajomi... Rozgadawszy się i upłakawszy ze swemi, wyszedł cichaczem w korytarz, domyślając się gdzie szukać żebraka potrzeba... Pokazano mu celę Pułaskiego, ale w progu jéj żołnierz zaparł mu drogę.