Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.
189

— Komenda panie pułkowniku, nie wolno nikomu...
Skiba się zafrasował, myśląc co pocznie, gdy wewnątrz głos się ozwał donośny — Puszczaj!
Korzystając z pozwolenia, wszedł co prędzéj... na środku izby stał żebrak ów z wyciągnionemi rękami i nie dając się pochylić do swéj dłoni Skibie, pochwycił go w ramiona.
— Nie korz się przed zlepkiem, korz się przed Bogiem — jam nie ten co byłem... nie natchniony duchem prorok... ale zdruzgotany obłamek człowieka... z wypłakanemi oczyma.
Fuimus! fuimus! a za pokoleń naszych już to co było nie powróci.
Cóż ty stary robaku? powiedz mi zkąd? dokąd?... Ja coś wiem i nic nie wiem... widzę jak przez mgłę i nie pomnę...
— O moich losach co tam prawić, odparł Skiba, ojczyzny losy to moje... Kaleka przyszedłem tu paść w obronie ołtarza... tubym chciał śmierć znaleść...
Starzec pokiwał głową.
— Oj duszo harda! duszo harda! jakże to was Bóg chłostać musi, aby pokory nauczył...