Na wszystkich gościncach, po wszech dworach Europy tułało się polskie sieroctwo, wycierając przedpokoje tych, którzy je zbywali — westchnieniami.
W Wiedniu Pac i Jabłonowski napróżno modlili się do Kaunitza, próżno inni biegli do Drezna szukać nadziei u królewicza, który poślubiwszy Polkę, już miał czas dla niéj zobojętnieć i o jéj ojczyźnie zapomnieć. Garnęli się tu ci, co w słabéj Saksonii dla słabszéj jeszcze Polski wyglądali posiłku.
Pełno było tych dyplomatów improwizowanych na dworze Ludwika, u wrót Porty, ba nawet w pokojach Fryderyka, choć ten przynajmniéj nie obiecywał nic, a co mógł, zagarniał pod siebie. — Było to królestwo w dorobku...
Zawczasu poczęły się te bieganiny po świecie, gnała losu ręka niewidzialna po rozdrożach, za morza, gdzie wprzódy imie i stopa Polaka nie postała.
Kościuszko sposobił się do wielkich przeznaczeń pod bokiem Washingtona, marząc w ogródku w West-Point o Polsce wśród krzaków bzu, przypominających wiosnę naszą.
Beniowski konfederat dla miłości swobody
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.
203