Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
210

okrętu nizko, a dwa rekiny, oddawna płynące w ślad za piękną Ludwiką, wychylały niekiedy głowy nad zburzone fale, jakby upatrywały rychło im krucha łupina okrętowa — ofiary wyrzuci.
Z rachunku kapitana statku Leclerc, starego morskiego wilka — jak go zwali podwładni — i z licznych, niewątpliwych oznak zwiastujących dla żeglarzy zbliżanie się do lądu, wnosić było można, iż statek wprędce swéj dwumiesięcznéj dokona podróży.
Szczęśliwie dosyć przebył on niebezpieczną żeglugę, ale tu, u kresu gromadziły się trudności i niebezpieczeństwa.
Do koła tych brzegów, poza któremi wrzała walka zajadła pomiędzy krajem, który swą niezawisłość ogłosił, u starym jego parem co mu jéj odmawiał — krążyły niepoliczone statki Anglii dumnéj ze swéj niezachwianéj dotąd przewagi na morzu, broniące przystępu, szczególniéj okrętom płynącym z Francyi, wiozącym pomoc, otuchę, nadzieję...
Wszystko co tu zmierzało, podejrzewano o współczucie dla buntu, a posiłkowanie niepodległych kolonistów.