Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.
214

Wszystkie odpędzane tęsknice po kraju rodzonym, po przeszłości ze świateł i cieni utkanéj, cisnęły się ku niemu, obsiadały piersi, zawisły na czole, przygniatały myśl znękaną.
Niekiedy rzadki gość na męzkiéj powiece, łza się zakręciła w oku i nikła spalona. Usta czasem nieprzytomne, machinalnie poczęły jakby modlitwę, a myśl nadbiegła i ołtarz ów obaliła. Uśmiechało się lice i oblekało żałobą, krew napływała i uciekała od serca; jakby zapowiadająca się burza już i niém miotała.
Co téż przeżył ów złomek człowieka od téj godziny, gdy z krzyżem na piersi, wyszedł z ojcem i braćmi do Baru?? Upokorzenie, zwycięztwo nieprzyjaciół, niechęci i waśnie od swoich, zdrady, potwarze i ohydę. Ojciec zmarł, dobity niemi, bracia życie oddali w sprawie świętéj, on jeden, gdy miał się pogrzebać żywcem w gruzach twierdzy... rozkaz z góry wytrącił mu miecz i wskazał tułactwo, aby wypił czarę do dna.
I pociągnął skazany pod te pręgierze, na ten plac sławy i kary z pokorą posłuszną.. opatrzność rzucała nim, jak trupem na zburzonéj fali..
W stolicy Saskiéj zobaczył znowu, powitał