Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.
217

czący Karol stał przy swojém, że mu towarzyszyć będzie.
Tęsknił po dziadzie, po matce, ojcu i po Ewusi, o któréj nie śmiał wspominać, ale tęsknota potęgowała w nim żądzę ofiary. Chciał cierpieć.
Cierpieć za ojczyznę, iść na wygnanie dobrowolne zdawało mu się z razu tak piękném jak Radziwiłłom, Ogińskim, Pacom, Potockim; którzy wszakże jeszcze piękniejszém wkrótce uznali powrócić do łask królewskich i do domu.
Dalecy krewni Plutów, Mniewscy, bawiący naówczas w Dreznie, bo Drezno od czasów Saskich było dla wielu pierwszym popasem wygnania, dla innych pierwszym i ostatnim; zacna pani Moszyńska, inni ziomkowie używali wszelkich możliwych perswazyi, aby go skłonić do powrotu, ale wybłagał u ojca, że mu pozwolił dzielić Pułaskiego losy.
Nad brzegami téj Elby, która tyle naszych pożegnań na wieki widziała — rozstali się z ojcem, który powrócił do Skały, a syn poszedł bić się pod Sylistryą, patrzeć na morze w Rodosto, tęsknić, błąkając się nad najpiękniejszemi w świecie wybrzeżami Carogrodu, aż dopóki rozbudzony nagle Pułaski nie zawołał: — Jedźmy do Ameryki!