Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.
269

— Nie, jest to nasz ziomek, ale go nie znam dotąd... choć jemu znane jest pewnie imie moje.. Bylem u Lafayetta, któremu list przywiozłem od żony, mam także pisma Franklina i Deana do Washingtona.
Spojrzeli na siebie.. znowu było milczenie krótkie.
— A! widzieliście czcigodnego Benjamina naszego? spytał przybyły.
— Wiele razy..
— I nie odradzał wam.. podróży do Ameryki?
— Nie, owszem. Przybyłem do Francyi z Turcyi z tém postanowieniem. Franklin mnie od niego nie odwodził.
— A przecież, przecież, przerwał nieznajomy, powinien był zrozumeć, na co was naraża..
Przyznam się wam, iż szanując, żałuje waszego poświęcenia.. boję się, żeby nie było daremném. W téj chwili nie wiele tu sobie obiecywać możecie.
Ameryka chce i musi o własnych siłach się podźwignąć, honoru zdobycia swobody nie powinna dzielić z nikim, jest ona zazdrosną. Cudzoziemców mamy tu już wielu.. zanadto.. W naszym żołnierzu budzą oni niechęć, sieją zazdrość