dragonów, dostał raz przez głowę, który mu skórę przeciął na czaszce, ale za to — utrzymywał, że zuchwałego dragona trupem położył.
Lafayette podobny do anioła boju, wybrał się na potyczkę świetnie, strojno, jak na królewskie pokoje, usta mu się uśmiechały...
Wmięszany w szyki razem z żołnierzem, około południa ranny był w nogę, ale chustką ją tylko obwiązawszy, nie dał się odwieść z pola i walczył do nocy.
Czemże to taki bój bez nadziei wygranéj! smutną walką w obronie życia lub tylko zemstą nieludzką.
Trzeba było w końcu ustąpić z placu i nie dając się rozpierzchnąć niedobitkom, uchodzić.
Washington zniósł tę klęskę nową ze stoicyzmem filozofa, a raczéj z energią człowieka, który ufa w swą siłę.
Nic nie uszło jego oka, ani zachwiało krwią chłodną. Patrzał na harce ochotników z uśmiechem, na cofanie się wojsk z boleścią, ale na marmurowéj jego twarzy pod koniec dnia nie widać było ani zniechęcenia, ani ducha upadku.
— Uczymy się zwyciężać! rzekł wieczorem do Lafayette — ale drogo płacimy lekcye nasze.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.
289