Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.
302

— Wiem nawet jak się piecze, rzekł Karol, bom nieraz widział u nas jak kapelan piekł opłatki — ale przyboru nie mam. To bieda w istocie... bo opłatka nie wiem czy dostanę.
— A cóż po rybie z szafranem, jeśli nie będzie opłatka! dodał Rogowski.
Na próżno łamali głowy.
Zgodzono się wszakże, bądź co bądź, zastawić wieczerzę z ryb, na sianie, a w kącie snop polski..
Snop! miły Boże.. z kąd tu nawet było wziąć w Ameryce ów snop polskiego zboża. Gdzie te co rosną na naszych łanach? żyto, przenica, jęczmień, owies, wszystko aż do lnu i tatarki, bo w snopie na wiliją nic nie powinno braknąć.
A im tego wszystkiego potrzeba było, by polską macierz przypominało wygnanym jéj dzieciom.
Karol do spisku wciągnąwszy Rogowskiego, latał jak opętany, posyłając starego murzyna, gniewając się na jego omyłki, ale na włos niechcąc ustąpić ze swojego planu.
Rogowski nie brał nic na siebie, oprócz, że miał utrzymywać w niewiadomości do ostatniéj