Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/309

Ta strona została uwierzytelniona.
307

Serce mu uderzyło do tego człowieka, sam nie wiedział jak wyrwało mu się słowo polskie.
— A! Polak! brat! zawołał ochoczo podróżny. I oba nie pytając więcéj, skoczyli z koni aby się uściskać... jak bracia rodzeni po długiém rozstaniu.
— Co za szczęście! zawołał Karol.
— Jadę od granic Kanady, rzekł przybywający, umyślnie tu do was, do Pułaskiego, którego poznać pragnąłem... Nazywam się Tadeusz Kościuszko...
— O słyszeliśmy już o was, nawet nimeśmy tu przybyli, w Tulonie. Jakże generał rad wam będzie, Bóg nam zesłał we wilią najpożądańszego z gości... Ja jestem odjutantem Pułaskiego, nazywam się Karol Pluta.
— A! nie wiesz, przerwał rozrzewniony Kościuszko — co to jest po długim poście posłyszeć mowę swoją, zobaczyć brata!...
Łza pokazała mu się na oczach.
Spotkanie najdroższego przyjaciela nie uczyniłoby w kraju na nich obu takiego wrażenia, jak tu zetknięcie się niespodziane dwóch nieznajomych, ale krwią i duchem braci... Stali i drząc ściskali dłonie, nie mogąc się napatrzeć sobie.