Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.
312

Późno w noc, gdy już nareszcie szli na spoczynek, Rogowski pochwycić mógł Karola..
— Bracie, dobrodzieju! zawołał, teraz dopiero tryumf cię czeka, gdy wystąpisz z wilią! Generał sam mnie prosił, zaklinał, ażeby zkąd wziąć to wziąć, a przyjęcie gościowi sprawić świetne.. Ale.. powiedzże zkąd ty grosza dostałeś?
Karol się zarumienił..
— No — miałem tam coś, rzekł.. to moja rzecz.. dosyć, że nie zabraknie, tylko czyście nie wyśpiewali już o wilii?
— Uchowaj Boże — nic a nic...
— No, to dobrze..
— Ale czy będzie dobrze?
— O ile z murzynem, zamiast mazura polską wilią można zgotować, odpowiedział Karol, ruszając ramionami. Co za szkoda, że człowiek nic się nie domyśla co go czeka! Gdybym był w Skale lepiéj się kuchni przypatrywał i przeczytał sekreta kucharskie z książki matczynéj!
— No jadło tam jak jadło! zawołał Rogowski, byle przez gardło przelazło — ale cóż z opłatkiem?
— W tém, jak wiecie, była trudność największa, po cichu rzekł Karol, a przecież i to co