Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.
313

nieprzezwyciężonym się zdawało, zwyciężyłem! Wiecie, że jeździłem do Lamberton, szukając księdza Francuza.. Ledwiem tam o niego dopytał, ale oznajmiwszy mu się jako Polak i katolik, zostałem dobrze przyjęty. — Przyznał mi się, że był kapłanem i mszą świętą odprawiał. Człowiek to w średnim wieku, poważny, surowy, ale — darujcie mi co powiem, do naszego księdza niepodobny... Pocałowałem go w rękę z radości, przypominając sobie jak w Skale sługiwałem do Mszy św. w owéj komeżce z niebieskiemi wstążkami, która mnie czyniła szczęśliwym i dumnym. — Po krótkim wstępie powiedziałem mu, o co go prosić przybyłem; ale mnie nie zrozumiał wcale, obruszył się strasznie i począł łajać, sądząc, że niepoświęconéj hostyi do jakiegoś zabobonnego żądam obrządku. Ledwiem mu zdołał wytłómaczyć, że to jest u nas przez duchownych uznanym zabytkiem prastarych czasów. Zrozumiał mnie nie rychło, gdym już prawie jak dzieciak łzy miał na oczach, ulitował się w ostatku i tknięty moja wymową, skłonił się dać mi parę opłatków! A! z jakąż pochwyciłem je radością!
— Masz tedy szczęśliwcze — opłatki! krzyknął Rogowski w uniesieniu. A! będziemy się więc