Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/329

Ta strona została uwierzytelniona.
327

półmiskami, a zakończył deserem obfitym, rad, że nareszcie sam do jadła i obiecanego rumu dopadnie.
Każdy z gości wsunął mu coś w rękę, stary śmiał się, kładnąc dłoń na piersiach, szwargotał coś, ale chyba wielki Duch jego ojczyzny go rozumiał.
Biesiadnicy pozostali przy tym stole długo w noc, pito nie wiele, powoli, ale mówiono dużo.
Późno już ktoś przypomniał obyczaj wilii naszej, wyciągania z pod obrusa siana; miało to podobno znaczenie, iż kto najdłuższą trawę wysunął, u tego najpiękniejszy len miał obrodzić.
— Ale z nas żaden ani lnu, ani żadnéj rzeczy, która jego jest, nie sieje, rzekł Pułaski. —
— Siejemy trud i krew — zawołał Kościuszko — a co z nich wyrośnie — Bóg wie. —
— Ciągnijmy więc, dodał śmiejąc się Pułaski — i będziemy sobie z tych roślin nowego świata prorokowali o żniwie.
W tym sianie z nad Delawary.. i Sapping, były, prawdę rzekłszy, przeróżne rośliny, nie wszystkie do trawiastéj rodziny należące. Każdy rękę włożył pod obrus a co pochwycił, wyciągnął i podniósł do góry.