Szereg to niegłośnych męczenników, poemat to ofiar od Bolesławowskich czasów; w spadku wzięty obowiązek śmierci za ojczyznę. Ginęli wszyscy, a ostatni by ich być godnym, tak zginąć pragnął, jak chcą żyć drudzy. —
A nie byli to ludzie o których széroko piszą dzieje — wiedział o nich ledwie kronikarz do mowy, co wieczne odpocznienie spisał dla kapelana, grabarz cmentarny, sąsiad o milę trochę — daléj nikt. Któżby się w ówczas chlubił że umiał umierać, gdy żyć daremnie wstyd było?
W domu cicho mówiono o bohatérach, ze wstydliwością aby nie posądzano ich że dla chwały ludzkiéj nie dla imienia Bożego poumierali.
Szło w grób ciało, duch do niebios z palmą, a na ziemi błyszczały łzy rodziny tylko.
Od pomorskich walk za Bolesławów, od Łokietkowskich zapasów, jeden w drugiego ginęli syn po ojcu.
I była tradycya u ogniska że ojczyzna boleć zacznie, gdy oni w łożach umierać będą, nie na koniu i na błoniu, z krzyżem na piersi a szablą w dłoni.
Ale w ostatku już ginąć za ojczyznę nie było
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
40