Pod wieczór już zszedł do ogrodu.. wiosna była wczesna, na niektórych drzewach tryskały listki zielone, pod stopami szmaragdami słała się murawa a w krzewach osłonione zakwitały pierwiosnki..
Pomiędzy drzewy zdala zaświeciła biała sukienka... ulicą szła Ewusia.
I tę mu dziwnie sam los nastręczał, aby ją Karol jak brat mógł pożegnać, sam na sam, bez świadków, swobodnie a rzewnie.
Zbliżywszy się, zadrżeli oboje, Karol chciał uciekać, a znalazł się o krok tylko... Ewusia w téj chwili zdała mu się tak piękną, jak może, może nigdy jeszcze.
Miała białą sukienkę i kapelusik prosty, słomiany z różową wstążką. Dwoma długiemi kosami spadały jéj warkocze na białe ramiona. W niebieskich oczach śmiało się niebo; w ustach malutkich igrał dziecinny wdzięk niewysłowiony. W ręku niosła cały pęk kwiatów wiosennych.. a Karol postrzegł, że ręka ta drżała.
Gdy się zbliżyli i stanęli przeciw sobie.... długo im wargi drżały a słowa przemówić nie mogli. Karol powoli sam nie wiedząc co czynić, wziął ją za tę rękę drżącą, któréj w życiu jeszcze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
72