spokojnym wzrokiem mierzył go Poremba. Tylko dziad raźny, wesół nalawszy kieliszek wina odezwał się do przybyłego szlachcica.
— Mój Mospanie, a co? wypićby może za zdrowie i sukces sług Matki Boskiéj, panów konfederatów. Ale między nami... po cichu... Błogosławieństwo Boże niech będzie z nimi i z dobrą sprawą.
Bernardyn dodał po cichu:
— Fiat! fiat!
Szlachcic wstał, pokłonił się i duszkiem wychyliwszy kieliszek na dłoń przechylił, na znak że kropli nie zostawił.
— O témby dużo mówić nie trzeba — dodał pułkownik — ani co się dzieje ani gdzie, bo źli i głupi uszy mają, drudzy i języki długie... a wojna nie cierpi zbytniego paplania.. Nie tyle zdradą co płochością ludzie giną... Bogu ich polecić i — sza!
Obnoszono potrawy, mało kto je tknął, patrzali się wszyscy, udawali że jedzą, tylko Poremba, Krzywaczyński, szlachcic podróżny i Bernardyn dotrzymali placu. Matka ledwie chléb złamała, w usta jéj nie szło...
— Siedzimy coś jak mruki! odezwał się puł-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
86