Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.
89

rol skinął jéj głową i ręką i tak pożegnali się milczący.
Naostatek wszedł do ojca; pan Jakub siedział jak przybity, z głową spuszczoną. Podniósł ją gdy syn wszedł, na twarzy widać było smutek i troskę... podał rękę synowi wedle obyczaju i pocałował go nic nie rzekłszy.
— Nie ma ojciec nie do rozkazania?
— Nie, dziecko moje, niech ci Bóg błogosławi we wszystkiém.
Odwrócił się. — Dobranoc.
Teraz już Karol leciał do swojéj izdebki, gdzie na niego miał oczekiwać Staszek. Maleńkie juki wcześnie porobione były, ale pochowane pod łóżka. Trzeba jednak było czekać aż się wszystko uśpi we dworze, by konie po cichu wywieść ze stajni i niepostrzeżonym puścić się w drogę... a godziny wlokły się tak powolnie.
Pierwszy raz w życiu puszczając się w świat, jakże bije serce młode! Nie jest to bicie na trwogę, ale niepokój siły, która po raz pierwszy niecierpliwa sprobować się pragnie.
Karolowi paliła twarz, Staszek był smutny. Obraz matki, nie téj wielkiéj macierzy wszystkich z rozkrwawioném łoném, ale staréj jego matuchny