Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.
101

— A! tyś nasz panicz!!
Karol mu podał rękę. —
— Cicho, rzekł, nie panicz, nie pan, ale stary przyjaciel... Jakżeś to mnie poznał? jak?
— Albo ja wiem! serce mi uderzyło. Przypomnieliście mi starego pana..
Abraham powiódł go do bokówki, do izby paradnéj, gdzie stały w szafie księgi zakonu, gdzie w dnie świąteczne rodzina zasiadała około stołu przy siedmioramiennym świeczniku. Tu nie było jeszcze dosyć pięknego i dobrego miejsca dla tak wielkiego gościa, nic godnego przyjęcia dawnego dziedzica.. dzień powszedni! Ani szczupaka szabasowego, ani pieczonéj gęsi, ani bułki świeżéj. Cóż robić! na znak gospodarza stara Abrahamowa i młode pokolenie po przywitaniu serdeczém zajęło się kuchnią..
Karol smutny był, lecz dziwnie wzruszony, on, co nie miał tu rodziny, w tych biednych wygnańcach znajdował serca wspomnieniom wierne a życzliwe..
Spytał naprzód o Ewę.. Abraham potrząsnął smutnie głową. — Święta to pani, rzekł, ale téż nieszczęśliwa! Siedzi tu opuszczona z dzieckiem, czasem się musi o kawałek chleba zatro-