Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.
102

szczyć.. gdy jemu.. pasztety w Warszawie jeść trzeba!.. Żyd z ohydą się wzdrygnął, ręką rzucił i zamilkł.


Długo potém mówili po cichu.. naprzód o wszystkiém co się działo w Skale, potém o sąsiadach, o obcych, a na ostatek.. o kraju. Żyd obejrzał się do koła ostrożnie, byli sami, wyszedł jeszcze za drzwi niby za interesem do żony, obejrzał wszędzie, czy kogo na podsłuchach nie ma, kazał chłopcu pilnować i wrócił z posępném tajemniczém obliczém. —
— Co pan się masz zapierać przedemną, rzekł — ja wiem dokąd pan jechać musi.. tam, gdzie teraz wszyscy jadą poczciwi.. do Saksonii, do Drezna...
Kiwnął głową.
— Nie potrzebuje się pan taić przedemną... ja tam téż byłem od kogoś posyłamy do pana Potockiego.. do P... Kościuszka!
Ostatnie imie wymówił co cichu, przymrużył oczy i dodał na ucho. —
— Ja wiem wszystko!!
— Ale ja, daje ci słowo, dotąd nic nie wiem,